Dołącz

21 października 2011

Relacja Beaty Krupy z wyprawy na Rysy

„Każdy ma jakieś zainteresowania i pasje, które go wzbogacają. Moimi są wolontariat oraz góry” – pisze Beata Krupa. 15 sierpnia tego roku zdobyła najwyższy szczyt Tatr – Rysy. Wyprawę zadedykowała Annie Dymnej i naszej Fundacji.

W tym roku udało mi się spędzić część urlopu w najpiękniejszych górach – Tatrach. A co ma to wspólnego z Fundacją? Pomyślałam, że Pani Ania Dymna oraz Pracownicy Fundacji robią tyle dla innych, że postanowiłam im zadedykować swoje pierwsze wejście na Rysy…

Przygotowania kondycyjne do tego pobytu rozpoczęłam znacznie wcześniej. 15 sierpnia 2011 wstałam skoro świt i wyruszyłam ze schroniska nad Morskim Okiem, aby zrealizować jedno z moich marzeń. Wchodząc mijałam wiele osób. Niektórzy byli przygotowani do wspinaczki, a niektórzy nie. To tak jak w życiu – niektórzy są odpowiedzialni, inni – Przeciwnie. Uważam, że wobec gór każdy powinien mieć wiele pokory i nie lekceważyć ich potęgi.

Mistyka i piękno gór jest czymś nieopisanym, tak jak piękno osób, które pomagają innym. Mam zaszczyt współdziałania z Pracownikami Fundacji Anny Dymnej i wiem, ile ich praca wymaga wysiłku. Moja wspinaczka także wymagała wysiłku i determinacji, aby móc iść dalej. Po drodze czekało na mnie wiele pięknych doświadczeń, m.in. spotkanie z kozicą i świstakami. Mogłam też obserwować orły wznoszące się nad górami. Kiedy od szczytu dzieliło mnie już bardzo niewiele, zaczęły nadciągać burzowe chmury. Każdy, kto chodzi po górach i zna dobrze ich kodeks, wie, że w takiej sytuacji należy szybko wyruszyć w drogę powrotną. Tuż pod szczytem pomocą we wspinaczce są łańcuchy, ale podczas burzy działają one jak piorunochron. Było mi żal zawrócić, ale pomyślałam, że nie wolno mi narażać życia, ani swojego, ani TOPR-owców, którzy musieliby mi ruszyć na ratunek, gdybym go potrzebowała. Udało mi się bezpiecznie zejść.

Kiedy zbliżałam się do Palenicy Białczańskiej, lunął deszcz i usłyszałam odgłosy burzy. Dopiero, kiedy schodziłam, zobaczyłam, jak długą drogę pokonałam. Wchodząc ma się przed sobą myśl o wejściu i idzie się w górę, coraz wyżej i wyżej…. Zejście ukazuje ogrom drogi i wysiłku, jaki się włożyło w wyprawę.

Kiedy schodziłam ze szczytu myślałam m.in. o Podopiecznych Warsztatów Terapii Artystycznej w Radwanowicach. Specjalnie dla nich zebrałam trochę kamieni, które 1 września przekazałam Kasi Walaszek z propozycją, aby Podopieczni z WTA je pomalowali.

Tym razem nie udało mi się wejść na szczyt, ale wiem, że jeszcze tam wrócę. Jak mówią w Fundacji Anny Dymnej, „Każdy ma swoje Kilimandżaro”. Na mnie czekają Rysy.